W czeskim miasteczku Trutnov, w którym zameldowanych jest ponad 30 tysięcy mieszkańców znajduje się dworzec kolejowy, kilka szkół, kościołów, marketów i jeden szpital. Warto o nim wspomnieć, ponieważ bardzo różni się od większości polskich szpitali. W Czechach natomiast nie jest wyjątkowy. Nie powinno nikogo dziwić, dlaczego aż 80% czeskiego społeczeństwa jest zadowolona ze swojej służby zdrowia.
Na portalu Money.pl możemy przeczytać relację redaktora, który sprawdził, jak długo czeka się w kolejce na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Trutnovie i jak wygląda tam opieka nad pacjentem. W przeciwieństwie do polskich SOR-ów tu nie czekało wielu pacjentów. Pielęgniarka poinformowała, że zazwyczaj na przyjęcie do lekarza czeka około 6-7 osób!
„Docieram do miejsca, które w Polsce nazywamy izbą przyjęć albo SOR-em. Zazwyczaj jest to potężny hol, w którym pomieścić się muszą dziesiątki oczekujących pacjentów. Tutaj, w miejscu opisanym jako kozni ambulance a stacionar, czyli pogotowie ratunkowe i centrum opieki dziennej, wygląda to zupełnie inaczej. Wąski korytarz, kilka ławek, na których siedzi… dwóch mężczyzn. Dają pielęgniarce dokument ubezpieczeniowy, przypominający z daleka kartę EKUZ . Po chwili są już zapraszani do gabinetu” – a dokładnie po 15 minutach, czytamy na portalu Money.pl
Zaskakujący może być dla nas czas oczekiwania na SOR-ze. W Trutnovie jest to nie więcej niż 60 minut! Co może w tej sytuacji powiedzieć rodzina zmarłego pacjenta, który kilka tygodni temu czekał w Sosnowskim szpitalu ponad 9 godzin z sączącym się z nogi płynem? Jedyną osobą, która zwracała na niego uwagę była sprzątaczka, która regularnie zmywała przy nim podłogę! Wczoraj na oddziale ratunkowym w Wodzisławiu Śląskim zmarł pacjent czekający na lekarza ponad 10 godzin – miał zawał serca! Jak to jest możliwe, że w Polsce pacjenci umierają w kolejkach na szpitalnych korytarzach, a 20 km za naszą granicą otrzymują profesjonalną opiekę w ciągu niespełna godziny?
O tym jak długo czeka się w Polsce na badania diagnostyczne można długo opowiadać. Jak pisze portal Money.pl, w Czechach pacjent czekający na ortopedycznym oddziale ratunkowym wchodzi do gabinetu po 28 minutach od pojawienia się w poczekalni! Stoper, którego użył redaktor pokazał dokładnie 28 minut i 16 sekund.
„Tymczasem ja próbuję zagadnąć wychodzącego o kulach człowieka o to samo, co na internie. „Czy zawsze to idzie tak szybko?”, bo może to po prostu taka pora. Mimo bariery językowej dowiaduję się, że to raczej standard, choć 35-letni Jakub „rzadko tu bywa”. Ale skręcił kostkę podczas porannego biegania” pisze redaktor.
Niewiele dłużej czekała na badanie RTG kobieta z dzieckiem. Do pracowni weszli po 35 minutach czekania! Skoro jest to możliwe w Czechach, dlaczego nie jest możliwe w Polsce?
Warto zwrócić uwagę na fakt, że Czesi, podobnie jak my płacą składki na ubezpieczenie zdrowotne. Różnica nie jest duża, ponieważ u nas stawka wynosi 9%, w Czechach 13,5% pensji brutto. Aż dwie trzecie tej składki pokrywa pracodawca.
Duża różnica jest jednak w odbiorcy tej składki. U nas naturalnie trafia ona do Narodowego Funduszu Zdrowia, natomiast u naszych sąsiadów składka zdrowotna trafia do kilku funduszy odpowiadających za opiekę zdrowotną. Największym z nich jest Powszechny Zakład Ubezpieczeń Zdrowotnych, czyli Vseobecna zdravotni pojistovna CR, VoZP CR. O tym do kogo trafi składka zdrowotna decyduje nie rząd, a sam pacjent! Nie musi on wybierać jednego ubezpieczyciela, a może wybrać kilku, wykorzystując tym samym konkurencje pomiędzy nimi! Czesi na ochronę zdrowia wydają 7,3 proc. PKB, co w przeliczeniu na jednego mieszkańca wynosi 2544 dolary. W Polsce te liczby wynoszą odpowiednio – 6,4 proc. oraz 1798 dolarów. Czyli kwotowo – o jedną czwartą mniej.
Kolejną istotną różnicą , który dzieli nas i Czechów jest dostęp do lekarzy. W Czechach jeden lekarz przypada na 250 obywateli, u nas jeden lekarz przypada na 500 mieszkańców. Świadczy to o tym, że nie ma nas kto leczyć i nie jest to nowy temat!